10 lat i kilkaset ryb później
Wiadomo : kalendarz - ludzka rzecz. A szczęśliwi czasu nie mierzą.
Ale kilka dni temu strzeliła dycha. 10 lat od kiedy rozpocząłem, nie będąc wówczas świadomy, moją autorską przygodę z iberyjskimi pstrągami.
Owszem kiedyś wcześniej jakieś próby epizodyczne były. Ale w lutym 2012 roku wybrałem się wiedziony, nie do końca wiadomo czym, na nowe wody, gdzie chciałem ... chyba znaleźć klenie. Więcej kleni, które już poprzedniego lata w hiszpańskich rzekach zacząłem łowić. Poza tym sezon sumowy, a wtedy każdy sezon był sumowy, miał się rozpocząć za półtora miesiąca. Także uzbrojony w długaśnego Loomisa 260 cm do 21 g, kilka 8 cm przynęt gumowych i woblerów kleniowych pojechałem.
To zdjęcie w katalogu z tamtej wycieczki z 5 lutego 2012 nosi nieznoszący wątpliwości tytuł "PB Guzu".
Tą rybkę, jak i kilka pozostałych tego dnia złapałem prowadząc po kleniowemu przynętę w wachlarzu poniżej siebie.
A potem, potem na rok zapomniałem o tej rzece i ich mieszkańcach.
Sumy, potem brzany i klenie, potem szczupaki i brzany, a potem znów sumy. Sezon 2012 to było intensywne próbowanie różnych tematów, miejsc i okoliczności wędkarskich. Pstrągi zniknęły kompletnie ze świadomości.
I tak do lutego rok później. Przypomniało mi się, że byłem gdzieś tam kiedyś i stwierdziłem, że znów pojadę.
I wtedy wydarzyła się jedna akcja, która bezpowrotnie sponiewierała moją wędkarską świadomość.
Znów Loomis, na końcu zestawu przynęta, którą skutecznie łowiłem brzany w rynnach i przegłębieniach. Czyli gloog hermes.
Miejsce- czyli mocny wlew wody w spore rozlewisko ze spokojną wodą. Pamiętam, mimo czasu, który upłynął, jak wobler szybko zwijany by utrzymać kontakt z przynęta, wywołał smugę pod nim a potem dzwon. A potem salta. A potem fartowne podebranie. Tej ryby.
I po tej rybie, takim braniu i całej tej sytuacji już wpadłem. Potem przyjechał nauczyć mnie więcej mój serdeczny Przyjaciel i okazało się, że rzeka płynie w jedną stronę. A ja od dziś chodzę w drugą. Kolejnych wskazówek i naprostowań niewspomnę. Ale sezon 2013 to już było dużo pstrągów i czasami inne wyjazdy.
A potem przyszedł sezon 2014.
Który otworzyłem taką rybą.
Wtedy już miałem krótką wędkę, woblery Rapala F11 i podobne. Oddychające spodniobuty, podkute kolcami buty do brodzenia i duży podbierak.
W 2014 roku sprzętowo i ekwipunkowo byłem już niedaleko tego, co po 10 latach traktuję jako mój wypracowany kanon.
Teraz, tamto łowienie 2014 i połowa 2015 traktuję jako pierwszy etap pstrągowania. Po tych próbach startowych z 2012/2013.
W 2015 znów wiedziony nie do końca wiadomo czym, zamieściłem ogłoszenie na jerku. Po kilku rozmowach telefonicznych znajomy Kolegi wykonał dla mnie kilka przynęt. Sam nie do końca wiedział co. Nie były to muchy pstrągowe suche czy mokre. Nie były to streamery pstrągowe. Nie były tu muchy szczupakowe. To były jakby muchy pstrągowe powiększone x3. Pierwsze moje zonkery, pierwsze matuki. Tylko ze świata Guliwera.
Tamten moment, lato 2015, z perspektywy czasu, traktuję jako rewolucję w swoim wędkarstwie. Wcześniej były skądinąd okazałe ryby sezonów 2013 i 2014. Dopiero te dziwne przynęty z piór i włosia. Ich ułomność i "brak pracy" pokazały mi o co chodzi i gdzie leży punkt ciężkości podczas prób łowienia pstrągów, a przede wszystkim Pstrągów.
Ten samiec z końcówki sezonu 2015,to była ta akcja, niemal tak "ryjąca łeb" jak tamta z 2013. Taka akcja, po której już wiedziałem, że do żadnych woblerów, gum czy inny blach nie ma powrotu.
Kupiłem imadełko, zacząłem próbować sam coś kręcić . Ale to było mocno po omacku i potrzebowałem osobistej lekcji od Mistrza. Tego, który wykonał pierwsze tamte przynęty rok wcześniej, by w 2016 zacząć próbować łowić na swoje.
Latem 2016, na niskiej wodzie, gdy ledwo co płynęło... a ja miałem jakieś swoje wynalazki w kieszeni, złowiłem swoją pierwszą 60tkę na samodzielnie wykonaną przynętę.
Ale jeszcze półtora roku, do końca sezonu 2017, przedkładałem muchy Mistrza Piotra nad swoje. Od sezonu 2018 zączałem łowić już wyłącznie na swoje twory.
Sporo o tym wszystkim było i jest do poczytania na blogu.
Więc nie będę się niepotrzebnie powtarzał.
Teraz jest 2022. Po pandemicznej przerwie otworzyłem sezonu 6 dniową wyprawą solową. Miałem ze sobą kilkanaście przynęt, które wykonałem pod kątem tego wyjazdu. Pod kątem spodziewanych warunków hydro i meteo.
Złapałem parę ryb. Ileś tam innych widziałem.
Chodzenie za pstrągami przestało być dla mnie częścią moich sezonów wędkarskich. Teraz te spacerki i sesje brodzenia i godziny przy imadle to część mnie. Tygodnie poprzedzające wyjazd to analiza gdzie, kiedy być. Gdzie wejść. Czego się spodziewać jak chodzi o pogodę i hydro. Ta cała praca domowa trwa dużo dłużej niż te dni potem nad rzekami.
Ale to puszczanie tych coraz bardziej dziwnych konstrukcji wykonywanych na giętym drucie pionizuje mnie. Poprawia mi humor. Relaksuje. Rozmowa z rzeką i jej mieszkańcami, bo to jest dla mnie kwintesencja przy próbach łowienia pstrągów, to pasjonująca aktywność. Gdy po gruntownym przygotowaniu się i wykonaniu szeregu dziwnych czynności następuje interakcja z mieszkańcami tak odmiennej rzeczywistości niż moja.
Kolejne sezony, wyjazdy i ryby jasno mi pokazały, że rozwój w kwestii łowienia tych ryb to już teraz praca nad sobą. Nie technikalia. Tą część pracy domowej już odrobiłem. Teraz trzeba skupić na tematach wyższego poziomu. Teraz to czucie i rozumienie rzek. Nie taki czy inny kołowrotek, ale typowanie miejsc i dopasowanie moich przynęt do konkretnych zadań. Nie da się łowić skutecznie tych ryb byle czym i byle jak. Nie da się wejść i dojść do wielu miejsc nie mając najlepszych możliwych butów i okularów. Nie da się regularnie łowić bez analizy dotychczasowych wyników, spotkań i prowadzenia pełnej dokumentacji spotykanych Ryb. Ale kluczem by mieć coraz większą przyjemność łowienia, coraz więcej fajnych przygód jest praca nad sobą. Łowienie do bólu świadome. W skupieniu. Obławianie miejsc metodycznie, ale nie mechanicznie.
Przez te 10 lat od pierwszych przygód z pstrągami wędkarsko przebyłem drogę wielokrotnie dłuższą, niż przez poprzednie 20 kilka lat. Czyli od mojego debiutu z wędką.
Jasne, żeby łowić muszą być ryby w wodzie.
Ale można łowić, tak jak łowiłem w 2014, można łowić, jak łowiłem w 2018 i 2019 (gdy najwięcej wyjazdów przełożyło się na najlepsze moje sezony pstrągowe) i można próbować łowić tak, jak mi się teraz wydaję, że można te ryby łowić.
Na szczęście wciąż czuję gdzie i co mogę poprawić, więc o ile nie spotka mnie jakaś losowa niefajna sprawa, to planuję w kolejnych latach doskonalić swoją technikę i umiejętności w zakresie prób łowienia na wędkę mieszkańców wód płynących.
Przynętowo już wyszedłem na prostą.
Z ryb 60 plus, które w życiu sobie podebrałem większość już złapałem na samodzielnie wykonane przynęty. Kiedyś bym chciał to móc powiedzieć o 70 plus...
Także jakiś cel, czysto wędkarski, zawsze można sobie znaleźć, jak się chce.
Muzycznie coś pasującego do całości zagadnienia :
- Friko, tpe, mario i 34 innych osób lubią to
Już się bałem,że przestałeś pisać.
Czytając Twoje wpisy zawsze się zastanawiam czy tam nie zabierają pstrągów? Jak wygląda iberyjskie "no kill"?